Zimowe szaleństwo… czyli co?
6 maja 2020
-
Mogłoby się wydawać, że jadąc w góry i przedzierając się przez zawieje i zamiecie na szczyty – to szaleństwo. I w sumie prawda to. Tylko dla mnie to szaleństwo było znane. I wciąż jest bardzo lubiane. Ale kiedy nie ma się tego co się lubi, szyka się czegoś co się polubi.
I tak też się stało. To znaczy wiedziałam, że taka forma sportu jest przeze mnie lubiana. Ale nie wiedziałam, że zimą też można polubić. Co? Kajaki!
Na kajaki zabierałam dziewczynki od małego. Bardzo małego. Co u Zetki wzbudziło miłość, a u Kudłatej początkowo strach. Ale trochę się nie dziwię. Bo jej pierwsza kajakowa przygoda miała miejsce na Sanie! On gdzieś jak zwykle służbowo wybył, a ja ze swoim brakiem cierpliwości i niechęcią siedzenia w domu z dziećmi, zapakowałam się i je i „rzuciłam wszystko i pojechałyśmy w Bieszczady” robiąc przerwę w trasie właśniew wymienionym Sanoku, gdzie już wcześniej miałam umówiony kajak. Miał być leniwy dzień na wodzie. Trasa 12km. Przewidziana na 2-3 godziny. A ja z dziewczynkami w 1 godzinka i 40min myknęłyśmy! Bo Kudłata! Najpierw bała się wsiąść, a potem Zetka podekscytowana to nogi wyciągała, to bociana chciała łapać, to „glony” wyławiała – jednym słowem- bujała! A to BARDZO Kudłatej było nie w humor. A jak jej coś nie pasuje, to do dziś WSZYSCY o tym muszą wiedzieć. Więc zamiast leniwego spływu – był wyścig. O którym możecie przeczytać TUTAJ. Na Mazurach pierwszego dnia, jak nas zlało- też wybrała zostać z Nim i podjeżdżać od punktu do punktu i ewenualnie „pomagała” w przerzucaniu kajaka. Ale drugiego dnia – zbyt dużo dzieiciaków było podekscytowanych wcześniejszym dniem i ją tym zarazili.
No ale ja nie o Kudłatej. Ja o kajakach. Zimą!
Luty to zimny miesiąc. I taki bardzo w tym roku jeszcze jesienny niż zimowy. Ale namówiłam kumpelę na kajaki! Tak! Tego zimą jeszcze nie robiłam.
Wyjechałyśmy wcześnie rano. Słoneczko całkiem ładnie zapowiadało dzień. Ubrałyśmy się ciepło. Bo w końcu to luty. Na dworze ledwie 6 stopni. A kajaki to woda. Nie najcieplejsza. Bo luty.
Dojechałyśmy na miejsce. Kajaki czekały.
Impreza przygotowana przez towarzystwo, które zaczęłam już jakiś czas temu obserować na fejsie. Ale ostatnie2 lata były dość dynamiczne i na obserwacji i zazdroszczniu innym się kończyło. Do teraz. https://kajaki.nadbugiem.pl
To zupełnie inne wrażenia niż kajaki latem. To nie gorące, palące słońce. To nie orzeźwiające chlupotanie się w wodzie i chichot gdy po opalonym ciele spływa kropla kapiąca z wiosła. To nie zapach kwiatów na łąkach.
Kajaki w lutym to całkowite wariactwo. Tu krótkie nerwowe chichoty. Czy oby my normalne? Jak się ubrać? Jak grubo to jak zmokniemy gorzej z przebraniem. Jak lekko – to zaczniemy dzwonić zębami.
Nie spodziewałam się, że na kajaki zimą wybiera się TAK DUŻO ludzi! Był nas cały pełniutki autokar.
Z tego co mi się wydaje chyba ostatecznie jakoś 60 osób?
Bierzemy swój kajak. Idziemy do brzegu rzeki. Boszszsz mogłam ubrać kalosze. Pod nogami tylko mlask mlask mlask. Błocko plaska po butami. A buty porządne grube, ciepłe. Ciekawe ile je będę czyścić. I ten nerwowy chichot znowu. Głupie my. Kajaki zimą.
Póki co -to taka kąpiel błotna dla butów. Stoimy i patrzymy. No fajnie rzeczka płynie. Niby widać dno. Niby nie głęboko. Ale yyy jak wejść do kajaka nie wchodząc do wody?? I znów chichot.
Dobra! Ustawiamy kajak dziobem w dół. Wsiadaj pierwsza. Ja przepcham i wskoczę nim tył znajdzie się w wodzie. I znów to mlaskanie butów w błotku. Pisk – zaraz kajak się za bardzo w wodę wbije? Szybko wskakuję, żeby podnieść dół. Zapomniałam rozłożyć krzesełko. Oesuuu nie mogłam wymyślić czegoś innego? Kajaków w lutym mi się zechciało. A teraz nie siedzę w kajaku tylko nad kajakiem. Musimy przycumować. Muszę wyjść i rozłożyć krzesełko. Głupia głupia głupia. Każdy najmniejszy mój ruch działa jak wiosła. Tylko bardziej kajakiem buja. Dobra. Nie zatrzymujemy się. Koleżanka chowa wszystkie nasze rzeczy do schowka najdelikatniejszym ruchami. Ok. Jak szaleć to szaleć. Trzymasz się? To ja wstaję. A ty pchaj moje krzesełko. Postaram się utrzymać balans. A jakby co- sama wpadnę. Nie fiknie kajak. Ty zostaniesz w nim. Udało się. Nie było morsowania już na wstępie.
A to, że słonko zaszło. Że temperatura spadła. Że padał deszcz. Zaatakował grad. Dmuchnęło. Obróciło nas o 360. Na koniec jeszcze śnieg. Nawet nie wspomnę.
Ale papa tak mi się cieszyła.
Przez pół dnia ani razu nie pomyślałam o tym co w domu. Nie myślałam o dzieciach. Nie myślałam o tym co tam trzeba, muszę, potrzebuję. Uśmiałyśmy się. Zmarzłyśmy. Pogadałyśmy. Pomilczałyśmy.
To był bardzo udany, szalony dzień. Potrzebowałam tego.
A wisienką na torcie wcale nie był grill
ale nasze błądzenie po Polsce przydrożnej. I podziwianie tego co mijałyśmy i wracałyśmy i szukałyśmy. I takie cuda znalazłyśmy, o których opowiem innym razem.
P.S. a korona time zabrał nam możliwość powitania wiosny na Bugu. Mam nadzieję, że szybko nadrobimy te zaległości. I w tym roku odbiję wszelkie szaleństwa kajakowe jakich nie uprawiałam! A jednym z nich jest kajaking o wschodzie słońca. Także Kajakowa Przygoda – będę Was męczyć.
Bo jak zimą było fajnie- to co dopiero latem! Więcej fotek od Kajakowa Przygoda możecie zobaczyć u nich na Facebooku – TUTAJ albo na insta – TUTAJ