Zła matka
20 czerwca 2014
-
To ja! A może właśnie nie zła, tylko prawdziwa? Szczera? Normalna? Bo nie staram się ukrywać (może nie zawsze) ale staram się mówić otwarcie co mnie boli, co mnie męczy.
Jest po 13, ja wciąż w piżamie, Kudłata biega na golasa tylko Zetka ubrana, ale wciąż poczochrana.I ostatnio znów z wielkim bólem poczułam OGROMNE wyrzuty sumienia. Bo? Na samą myśl, że mogłoby zabraknąć naszej Pani A. … pół dnia ryczałam. Nie było powodu. Tylko wizja mi się wkręciła. I doszłam do wniosku, że nie udźwignęłabym takiej sytuacji. Ba! Bałabym się, że doszłoby do tragedii- depresja, agresja itp…
Powiem dobitnie. WKURWIA mnie nagonka na matki! Matek na matki! Durne kobiety, same sobie kręcą bata!
Moje przemyślenia wynikają z ostatnich wydarzeń, przeczytanych książek, które niby nie miały ze sobą nic wspólnego- a jednak i kilku artykułów w gazetach i tych papierowych i tych internetowych.
Do tego psycholog uświadomił mi, że moje frustracje, moje lęki i depresje wynikają ze stawiania sobie coraz wyżej poprzeczek, nie po to żeby siebie zadowolić, tylko żeby inni nie myśleli, że jestem złą matką/żoną. I przez to u mnie nie ma półśrodków. Wszystko jest albo czarne albo białe. Sama się nakręcałam.KONIEC!
Zaczęłam od tego, że przestałam na necie obserwować większość tych stron o zdrowym odżywianiu, o idealnym rodzicielstwie, o idealnym domu/rodzinie, idealnych zabawach odpowiednich dla dzieci w tym i w tym wieku.
Jasne! Każdy z nas chce być/mieć wszystko idealne. Przepraszam, ale na chu-chu????Idealny porządek? Co to znaczy?!? U mnie nigdy nie było, choć wiele razy się starałam. Teraz przestałam nawet udawać, że się staram. Jak komuś coś nie pasuje? Niech pilnuje swojego domu i w swoim domu robi tak jak chce. U mnie jest jak u mnie i nie będzie inaczej!
Wycieram kurze, zmywam naczynia, staram się utrzymać obie łazienki w stanie do użytku. Reszta? Nie raz nie dwa, kopnę zabawki z jednego kąta w drugi. Szarpnę Zetkę jak walnie na środek korytarza buty i kurtkę. Ciągnąc za włosy przyprowadzę jedną lub drugą, żeby zrobiły to o co najpierw prosiłam/wołałam czy wrzeszczałam i nic. I co? I zabawek tych zabawkowych i tych wyimaginowanych jak kartki papieru, które są tym czy tamtym, stare opakowania po czymś, które udają coś innego, jest pełno wszędzie. Pokój dziewczynek od jakiegoś czasu wygląda jakby wpadło tam tornado i od tego czasu nikt do ruin nie wchodził. A wchodzą. Wygrzebują co im potrzeba i wszystko wygląda tak samo albo z dnia na dzień gorzej. Mam to w dupie! W planach mam zrobienie totalnego porządku znowu. Że kolejna porcja zabawek wyląduje w kartonach w piwnicy lub w śmietniku. Ale póki co tylko mam to w planach. Sama sobie obiecuję, że tam wejdę, zrobię, ale wciąż coś jest do zrobienia, że potem mam wyrzuty sumienia. Błąd. Od kilka dni ich nie mam! Bo sobie już nie obiecuję. Stwierdziłam, że kiedyś to zrobię. Chyba. I już.
Perfekcyjna matka jest taka słodka ze swoim dzieciątkiem czy dzieciaczkami. Karmienie dzieci, zabawa z nimi to przecież najsłodszy balsam dla macierzyństwa. Co za bzdury!?!
Czemu płakałam na samą myśl, że mogłoby zabraknąć Pani A? Bo nie cierpię bawić się w domu z dzieciakami. No nie lubię i już. Owszem są takie momenty, że z przyjemnością idę do pokoju-pogorzeliska i bawimy się czy klockami, czy rysujemy, czy układamy. Ale są to nieliczne chwile. A Pani A robi to z dziewczynkami i one to lubią. I kiedyś miałam wyrzuty sumienia i zazdrościłam tych chwil Pani A z moimi dziewczynkami. Kiedyś!
Teraz czerpię radość z tego, że to czego mi się NIE CHCE robić bo NIE LUBIĘ z dziewczynkami, ktoś inny rekompensuje. Ja wolę poczytać im bajki, iść z nimi na spacer, zabrać na wycieczkę, pokotłować się rano w łóżku.
OGROMNIE cieszy mnie fakt, że Zetka ostatnio sama biega na dziedzińcu i nie trzeba siedzieć przy niej i być w zasięgu jej wzroku. Bawi się z kolegami i koleżankami, zna kod do klatki. I jest dobrze. Jego to stresuje. A ja mam poczucie ulgi i zadowolenia, że jedna już daje chwilę wytchnienia.Idealna matka jest zawsze szczęśliwa, zawsze pięknie wygląda i zawsze stawia na pierwszym miejscu dziecko.
Proszę bardzo! Ja bywam nieszczęśliwa, zdołowany, zmęczona i mam ochotę nie raz nie dwa wyjść i pierdolnąć drzwiami. Nie ważne gdzie. Ważne, że z dała od dzieciaków. Kolejny „syndrom” wpajany matkom. Zawsze będziecie tęsknić. Nie ma wypoczynku. Nawet jak wyjedziecie będziecie myśleć.
Jestem wyrodną matką. Będąc sama gdzieś bez rodziny w ogóle o nich nie myślę. Nie stresuję się. Nie tęsknię. Jest mi dobrze samej ze sobą. Bez jęków, kłótni, uśmiechów przekupujących, bez pośpiechu typowo domowego- pobawić się/ugotować/wyprać…
Uwielbiam chwile takie samej ze sobą i może być przykro usłyszeć, ale drażni mnie to, że On tak często dzwoni. Wtedy ja chcę dzwonić, wtedy kiedy będę potrzebować. I już!
Zetka ma 5 lat, Kudłata za chwilę 2 skończy a ja sama ze sobą byłam tylko dwa razy. Wiem, że wiele matek nie miało takich chwil pewnie jeszcze w ogóle. Ale ja nie jestem kobietą, której marzeniem życiowym była suknia ślubna i gromadka „roześmianych i pląsających” dzieciaków. Nigdy nie chciałam dzieci! NIGDY!
Mam dwie córki, które kocham nad życie i zabiję każdego, kto choćby spróbowałby zrobić im krzywdę. Do tej pory starałam się wykrzesywać z siebie jak najwięcej z perfekcyjnej matki, aby moje dziewczynki były najszczęśliwsze. Aby inni mieli jak najmniej do zarzucenia mi, że nie dbam o dzieci.
Prawda jest taka, że zdania nie zmieniłam. Dzieci nie lubię. Moje dzieci chcę żeby były szczęśliwe, żeby weszły w dorosłe życie przygotowane na PRAWDZIWY świat i wiedziały, że życie może być piękne, ale też trudne i gorzkie. Nie mam ochoty nakładać na nie klosza, który „ochroni” je przez przeszkodami, bo jak mnie zabraknie, te z pozoru niewinne przeszkody staną się przepaścią nie do pokonania.
Chcę, żeby wiedziały, że dziecko, to nie słodko-pierdzący bobas, wywołujący nieustanną euforię i szczęście na twarzy matki. Bo będą sfrustrowane tak jak ja. Tylko u mnie wynika to z tego, że dzieci mam wbrew sobie. Chcę, żeby wiedziały, że studia nie są drzwiami do bram rajskiej, dającej kokosy pracy. Najważniejsze jest to co chce się w życiu robić. Jeśli bedą chciały pracować jako kelnerki przez całe życie- proszę bardzo, jeśli będą szczęśliwe. Nie mam ambicji wysyłania dziewczynek na studia, tym bardziej „prestiżowe” (czyli, że jakie?!?) studia. Nie wysyłam ich z góry przez siebie wybrane zajęcia z tego, z tamtego i jeszcze tu i tam.
Zetka chodzi na pianino w przedszkolu, w godzinach przedszkolnych, bo lubi bo chce i kontynuuje. Tak samo w przedszkolu chodzi na karate. Bo sport, ruch i ona to lubi. Chciała na tańce. Ale te przedszkole bardzo jej się nie podobały, bo „nudne”. Męczy nas od dłuższego czasu o balet. Od nowego roku szkolnego zapiszemy ją. Nie będziemy wykupywać od razu półrocznych zajęć. Najpierw niech zobaczy czy się jej to podoba. To będą jedyne zajęcia poza przedszkolne. Bo ona chce. I ma ku temu predyspozycje. Kudłata jest jeszcze za mała. Jak coś wybierze, spróbujemy, zobaczymy.Kolejna sprawa idealnej pani domu. Kuchnia. Jestem zmęczona tą eko-wege-zdrową-
nagonką.Problemy w kuchni wynikają z alergii Kudłatej. Na szczęście od czasu jej zdiagnozowania, po testach i od czasu gdy dostaje leki, powolutku, wracamy do NORMALNEJ diety. Ok. Podziwiam wszystkich, którzy ze względów zdrowotnych musieli zmienić nawyki żywieniowe. Podziwiam tych co nie jedzą mięsa. Podziwiam. Ale ja nie będę tak robić.
Irytują mnie całe masy informacji, jacy to my źli, podli bo jemy mięso, które jest 1′ nafaszerowane chemią 2’to kochane żyjątka. Fuck it!
Człowiek pierwotny biegał z dzidą i polował. Był mięsożercą.
Jestem mięsożercą. Uwielbiam dobre wędliny, jajecznica bez boczku już by tak nie smakowała, polędwiczki, kurczaczek… Mniam! I jestem przeszczęśliwa, że to nie ja muszę ganiać po dziczy za obiadem. Idę do sklepu i kupuję taki czy inny kawałek mięcha! I dla siebie i dla rodziny! Bo wszyscy jesteśmy mięsożerni! I nie wstydzę się tego powiedzieć! Ba! Napisać!Zdrowe, eko żarcie. Żarty sobie wszyscy stroją! Wierzę, widząc po rosnącej liczbie alergików pokarmowych, coś na rzeczy jest z tą sztucznością w jedzeniu. Ale na litość boską! To, że ktoś nie karmi dzieci produktami ze sklepów eko, nie oznacza, że jest kiepskim rodzicem.
Grunt to umiar i zdrowy rozsądek.Czytając „Dziewczyny z Powstania” czy „Znaki szczególne” moją uwagę zwróciły właśnie fragmenty dotyczące żywności. Zdajecie sobie sprawę, że wiele dzieci urodzonych podczas II WŚ nie miało pokarmu matki, bo stres, brak ogólnie dostępu do jedzenia powodował zastój produkcji u kobiet? I dzieci rosły i dorastały, jak? Ciumkały gałganki namoczone w wodzie z cukrem, wodzie z mąką… Jadły to co tylko było dostępne. I rosły i żyły i żyją.
PRL – nie było eko-sklepów. W ogóle wiele rzeczy nie było. Z dzieciństwa pamiętam z kuchennego menu kaszę mannę na gęsto (uwielbiam do dziś, polaną zmiksowanymi owocami), pamiętam czerstwy chleb maczany w jajku i smażony na oleju, chleb z masłem i cukrem, to niemal jak obecnie nutella, placki ziemniaczane… Takie rarytasy, takie NIEZDROWE ŻARCIE!
A dzisiaj? Tysiące eko-sklepów, wymogi zdrowej kuchni, wege diety… I co?!? I coraz bardziej utuczone młodsze pokolenia. Why?!? Bo fastfoody, bo stres, że nie dotrę do eko-sklepu i nie zrobię odpowiedniego posiłku, to szybko z wyrzutni sumienia dam „dychę” na drugie śniadanie, nie bardzo wiedząc w sumie na co, dziecku.A moja kuchnia? Lubię eksperymentować. Lubię sprawdzać nowe przepisy. Czy eko? Czy zdrowe?
Zdrowsze niż posiłki na mieście, zdrowsze niż fastfoody, zdrowsze, bo bez eko-stresu. Zdrowy rozsądek.
Czasem dam w łapy po parowie dziewczynkom, żeby się ode mnie odczepiły i nie zawracały głowy. Czasem pojedziemy do sieciówki po niezdrowe żarcie. I w moim domu jest ta znienawidzona przez eko-zdrowych-rodziców, nutella! Jest i sama potrafię wpierdzielić słoik w dwa dni. Bywają takie dni! Tak! Dziewczynki nie często jedzą nutellę, bo mama zdąży „wyczyścić” słoik. Ale jedzą! Raz na jakiś czas.
Nie kupujemy ciastek, ciasteczek, „mlecznych” kanapek, cukierków, lizaków itp. Ale pieczemy w domu ciasta, babeczki. Bo to jedna z tych chwil, gdzie lubię „bawić się” z Zu, która chętnie mi pomaga.
Są warzywa, są owoce. Jedna woli owoce, druga warzywa. Ale nie popadam w paranoję, jeśli jednego dnia zjedzą tylko jedno, albo w ogóle nie zjedzą owoców, albo że za mało warzyw, albo że warzywa z marketu, bo nie chciało mi się gnać na eko-ryneczek i kupić najbrzydsze ale najzdrowsze warzywa i owoce…
Jedzą płatki kukurydziane na kolację albo na śniadanie. Te, które są samym cukrem. Jedzą, bo nie zawsze chce mi się robić wyszukane potrawy. Niby coś zrobię nowego, niby smaczne i bardzo zdrowe, ale moje gwiazdy nie ruszą tego nawet metrowym kijem. Więc po co mam się stresować i męczyć i tracić dobrą energię i jeszcze ostatecznie wyrzucać jedzenie? A nienawidzę wyrzucania jedzenia! Wolę jednej zrobić płatki, drugiej sparzyć pomidora i pokroić w kawałki a do tego dołożyć parówkę i dać kubek mleka (sojowego) do picia. I one są szczęśliwe i ja mniej zdenerwowana.Tym gorszą jestem matką, bo nie pracuję. A perfekcyjna matka powinna chodzić na rzęsach zajmując się domem i pracując na pełnym etacie. I jeszcze śmiem mówić, że jestem zmęczona. Zmęczona siedzeniem w domu z dziećmi, gdzie pomaga mi przy nich Pani A. O ja beznadziejna.
O ja najnormalniejsza! Bo prawdziwa i nieudawana! Wrzeszcząca, tarmosząca, kopiąca zabawki, podająca płatki kukurydziane i sama zjadająca słoik nutelli, pozwalająca biegać brudnym dzieciakom po podwórku i jeść z ziemi jak coś spadnie, matka.
A od niedawna mam wrażenie, że moje dzieci będą szczęśliwsze niż cała masa dzieci wychowywanych przez zestresowane, dążące do wyimaginowanej perfekcyjnej postaci, przez co coraz bardziej sfrustrowane i znerwicowane, matki.P.S. A jeszcze w dzisiejszych czasach oprócz bycia modną, wypielęgnowaną matką, nie zapomnij o pięknym, modnym „luku” swojego dziecka. Grrrrr
3 komentarz do “Zła matka”